Z Radłowa wracała zawsze szczęśliwa
Kuma Paulina (z d. Kalisz) 1906-1991. Mama urodziła się w Radłowie i była najmłodszym dzieckiem Jana i Marii Kalisz. Dziadek Jan był „zaufanym pracownikiem” u hrabiego Dolańskiego, pełniącym różne funkcje we dworze, m.in. przewodził kawalkadzie wozów – furmanek, na których przewożono zboża (żyto, pszenicę) z Radłowa do Wiednia, itp.
Gdy mama była małą dziewczynką, zapamiętała, jak starszy brat Józef pocałował ją na pożegnanie i razem z siostrami – Julią i Rozalią – opuścili Radłów, udając się pociągiem do francuskiego portu Hawr. Stamtąd okrętem odpłynęli do nieznanej Ameryki, gdzie była praca i nadzieja. Kiedy rodzeństwo usamodzielniło się w Chicago (siostry wyszły za mąż za braci Podrazów) postanowili ściągnąć mamę do siebie, jednak miłość do starszych rodziców nie pozwalała jej myśleć o opuszczeniu domu rodzinnego. Siostry i brat wspomagali rodzinę finansowo. Za procenty od ulokowanych w tarnowskim Skok-Banku dolarów, przywożono na furmance do Radłowa sól, cukier, mąkę. Wybuch II wojny światowej zamknął dostęp do procentów i pieniędzy…
Największa tragedia dotknęła matkę we wrześniu 1939 roku. Razem ze starszą siostrą Marią Kopacz (patrz zdjęcie z dzieciństwa) i gromadką dzieci uciekały przed Niemcami. Dramat nastąpił w Woli Radłowskiej, w miejscu gdzie stała pechowa kuźnia. Niemiecki pocisk artyleryjski zabił dwunastoletnią córeczkę Marysię oraz siostrę Marię. Odłamek pocisku utkwił w przedramieniu mamy i ciężko ranna została zabrana przez Niemców do tarnowskiego szpitala. Tam nie pozwoliła na amputację ręki, przetrwała zakażenie (gangrenę) i do końca swojego życia nosiła ów odłamek w ciele. Dziś z przejęciem słucham opowieści mojego starszego brata Józefa (ur. w Radłowie 1929 roku) – świadka tamtych wydarzeń, który jako dziesięcioletni chłopiec pomagał zbijać z desek parkanu trumnę dla siostry i świeczką wypalał znak krzyża na wieku trumny. Później, na pożyczonym wózku, zawoził siostrę na cmentarz.
Tragedia ta mocno zaciążyła nad dalszym życiem mojej rodziny. Kiedy po wojnie nieraz towarzyszyłem mamie w wyjazdach na Wszystkich świętych do Radłowa, widziałem, że mama bardzo mocno przeżywa dramat śmierci ukochanej córeczki. Dopiero spotkania z koleżankami, wspomnienia i długie rozmowy dawały jej uspokojenie i siłę ducha. Gdy wracała z Radłowa do domu była zachrypnięta, szczęśliwa, przywożąc kołacze, domowy chleb, jabłka…
Jako urodzony tuż po wojnie byłem stale obecny przy rodzicach, stąd dobrze pamiętam atmosferę tych dni, wspomnień, przeżyć. Dziś, kiedy po latach odwiedzam grób nieznanej mi siostry i wędruję alejką radłowskiego cmentarza, widzę, że wiele nazwisk z nagrobków radłowian brzmi jakoś znajomo, bo wielekroć słyszałem je w opowieściach matki.
Radłów był miejscem szczególnym w jej życiu, pomimo, że powojenne losy rzuciły ją wraz z rodziną w inne strony.
Henryk Kuma, Kraków